środa, 22 stycznia 2014

Rozdział czwarty



Po tym jak dowiedziałam się, że Zayn przeżyje, choć może wybudzić się dopiero za kilka dni, po raz pierwszy od jakiegoś czasu porządnie nabrałam powietrza w płuca. Co więcej, informacja lekarza podziałała na mnie jak kubeł zimnej wody, bo niemal od razu wyrwałam dłoń z uścisku Harry'ego, czując przy tym lekkie ukłucie w klatce piersiowej. Bez zastanowienia przytuliłam mocno Perrie i szepcząc słowa otuchy, wyrwałam z jej rąk moje torby z zakupami. Odwróciłam się w kierunku chłopaków i kiwnęłam im lekko głową na znak pożegnania, a oni uśmiechnęli się do mnie z widoczną ulgą na twarzach i lekkim zakłopotaniem. Spojrzałam na Harry'ego, który najwyraźniej dopiero teraz zorientował się, że mam zamiar opuścić szpital.
- Zostań jeszcze na trochę - powiedział cicho, schylając głowę, przez co prawie stykaliśmy się czołami.
Nadal nie mogłam uwierzyć, że zachował się jakby nic się nie stało. Stał tutaj patrząc na mnie swoimi wielkimi, zielonymi oczami, rzucając mi swoje spojrzenie zbitego psiaka, dla którego zawsze ulegałam. Tym razem nie byłam w stanie, strach przed tym, że możemy się zapędzić i ponownie stracić nie dawał mi spokoju. Przede wszystkim, musiałam wrócić do hotelu i jakoś się odświeżyć, a następnie pędzić po Boo na lotnisko.
- Nie mogę. Jestem wykończona i potrzebuję odrobiny snu. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do zmiany strefy czasowej. Do jutra. - mruknęłam, po czym odwróciłam się na pięcie kierując się w stronę wyjścia ze szpitala. Zanim się obejrzałam, Harry szedł obok mnie, wyciągając kluczyki z kieszeni spodni. Gdy spojrzałam na niego pytająco, rzucił tylko:
- Podwiozę cię.
Wyszliśmy tylnymi drzwiami, gdzie stało już czarne auto z przyciemnianymi szybami. To samo, w którym jechałam z nim na naszą pierwszą randkę. I to samo, w którym przyjechłam ostatni raz do kompleksu by później bez słowa lecieć z powrotem do Kalifornii.
Otworzył przede mną drzwi, a ja zapięłam się pasem. Po chwili ruszyliśmy i podałam mu dokładny adres hotelu, w którym się zatrzymałam. Droga minęła nam w ciszy. Dopiero gdy się zatrzymaliśmy, zdecydowałam się na niego spojrzeć, co było błędem.
Harry najwyraźniej czekał aż się odwrócę, bo wpatrywał się we mnie błyszczącymi z ekscytacji oczami, przez co przeszedł mi po plecach dreszcz. Pochylił się w moją stronę, dzięki czemu niemal od razu oparłam dłonie o jego tors. Patrzyliśmy sobie w oczy ciężko oddychając. Przejechał dłonią po moim policzku, by niespodziewanie wpić się wargami w moje rozchylone usta. Napierał na nie coraz bardziej, aż w końcu wtopiłam dłonie w jego włosy, przyciągając go jeszcze bliżej siebie. Coraz bardziej pogłębialiśmy pocałunek, oddając w nim całą tęsknotę jaka w nas tkwiła przez ten cały czas. Czułam jak po moim ciele rozchodzi się przyjemne ciepło, gdy Harry całkowicie przycisnął mnie do fotela i jeszcze zachłanniej mnie całując. Rozchylając moje wargi, chłopak przejechał językiem po mojej dolnej wardze, by po chwili złączyć się z moim językiem, na co głośno jęknęłam. Jedną dłonią zjechał na moje biodra, a drugą trzymał na moim policzku. A mi było gorąco, cholernie gorąco. I chciałam więcej. O wiele więcej.
Gdy się w końcu od siebie oderwaliśmy, oddychaliśmy ciężko w swoje usta.
- Tęskniłem za tobą - cmoknął delikatnie moje wargi. - Bardzo.
Podniosłam wzrok na oczy Harry'ego, które świeciły jasno na tle panującego mroku w samochodzie. Zakryłam usta dłonią orientując się jak wielki popełniliśmy w tym momencie błąd.
- Proszę przywieź im wszystkim kawę i coś do jedzienia - wyszeptałam, odsuwając się od chłopaka, dłonią dotykając klamki. - Muszę iść.
- Izzie, przestań. Skończ w końcu przede mną uciekać.
- Przepraszam, ale nie mogę. Postanowiłam przestać cię ranić. - Trzasnęłam z całej siły drzwiami samochodu i wbiegłam do hotelu. Czekając na windę, nie przestawałam przejeżdżać opuszkami palców po nabrzmiałych wargach. Zapłakana dziewczyna w lustrzanym odbiciu potwierdzała moje obawy o to, jak bardzo schrzaniłam sprawę.
To wszystko działo się stanowczo za szybko, i myślę że nie będę w stanie kolejny raz mu się oprzeć.
***
Weszłam do hali przylotów, rozglądając się dookoła. Samolot wylądował dopiero piętnaście minut temu, więc pewnie Kassandra jeszcze czeka na swój bagaż. Stanęłam obok jednego z filarów pośród tłumu osób, czekających na bliskie im osoby. Moją siostrę zauważyłam dopiero pod koniec, z małą Boo na rękach i walizką w drugiej ręce, gdy tłum osób nieco się przerzedził. Dwulatka spała z ustami ułożonymi w malutkie kółko i automatycznie poczułam, jak zalewa moje serce fala ciepła. Przytuliłam je lekko uważając przy tym, by nie obudzić mojej siostrzenicy. Zaprowadziłam Kassandrę do niewielkiego baru na lotnisku i usiadłyśmy przy jednym ze stolików.
- Na ile zostajesz? - zapytałam ją z radością kładąc na swoich kolanach śpiącą Boo. Siostra zmieszała się nieco i upiła łyk wody.
- Właściwie to za niecałe dwadzieścia minut muszę być przy pierwszej odprawie.
Spojrzałam na nią zaskoczona, czując jak zalewa mnie powoli fala smutku. Nie widziałam mojej siostry ponad pół roku, a kiedy mam okazję z nią w końcu poważnie porozmawiać, mam na to zaledwie dwadzieścia minut?
- Więc? Opowiadaj mi wszystko! Dlaczego nie ma tu z tobą Harry'ego? Chciałabym go w końcu poznać. - Zaczęła się energicznie rozglądać na wszystkie strony, jednak widząc że mnie to nie śmieszy, spojrzała na mnie zaniepokojona. - Kochanie, co się stało?
- Musiałam go zostawić, James się niecierpliwił - wyszeptałam, czując ogromną gulę w gardle.
- O nie, nie mów, że wyjechałaś bez słowa, błagam. - Położyła się na stole, zakrywając głowę ramionami. - Cholera, Bella, to było najgorsze co mogłaś zrobić mi i rodzicom, gdy jechałaś do Jamesa. Nie masz po tym jakiejkolwiek nauczki?
- Nie miałam tego w planach, zrozum w końcu, że bardzo mi na nim zależy, ale James... Kazał mi wracać z powrotem, inaczej przysłałby po mnie swoich kolegów, lub co gorsza- pofatygowałby się tutaj sam, załatwiając sobie fałszywe dokumenty. 
Głaskałam delikatnie po policzku dziewczynkę śpiącą na moich kolanach, zastanawiając się jakie byłoby moje życie, gdybym nie poznała Jamesa i nie straciła dla niego głowy. Myślałam o tym zawsze i biłam się w myślach za moją lekkomyślność i naiwność. Nigdy nie powinnam była mu wierzyć, lub co więcej- sprowadzać dla niego sprowadzać dla niego narkotyków. 
Zerknęłam na moją siostrę, która przyglądała mi się uważnie i z wyraźnym zmartwieniem w oczach. 
- Bella, czy na twoim policzku widzę wielkiego, w dodatku fioletowego siniaka? - Mimowolnie złapałam się za zraniony policzek, zdając sobie sprawę, że tuż po wyjściu spod prysznica zapomniałam nałożyć niewielką warstwę pudru na twarz. Cholera. 
- Nie, to nie tak... 
- A jak? No powiedz mi, jak? - Odsunęła z impetem krzesło i wstała, tym samym patrząc na mnie z góry i opierając się o stolik. - Mam tego dosyć, nie jestem w stanie patrzeć na to, jak on bezkarnie cię rani. 
- Kass, spokojnie - powiedziałam cicho, łapiąc ją delikatnie za dłoń. - Jest w porządku, już do niego nie wrócę. Teraz jestem tutaj i nie mam zamiaru wracać z powrotem do Kalifornii. 
- Dobrze wiesz, że James się nie podda i w końcu cię znajdzie. Jeżeli tak się stanie, to błagam cię, bezzwłocznie znajdź Harry'ego i poproś go, by zaopiekował się Boo do czasu aż wrócę, dobrze? Znalazłaś go w ogóle? Wiesz gdzie teraz mieszka? 
Przełknęłam ogromną gulę, która boleśnie kuła moje gardło i spojrzałam z rozżaleniem w oczy siostry. 
- Kass, ja pracuję u niego jako sprzątaczka. - Widok przesłoniła mi warstwa łez, więc czym prędzej zaczęłam mrugać powiekami. - Myślę, że mimo wszystko on nie chce mnie znać. Przynajmniej tak mi się wydawało, ale po tym, jak Zayn trafił dziś do szpitala i Harry później przyjechał... 
Nie potrafiłam złożyć porządnie zdania. Czułam się zagubiona i sama nie wiedziałam co tak naprawdę mam myśleć. Siostra spojrzała na mnie z ciepłym uśmiechem i z powrotem usiadła na swoje miejsce. Po kilku słowach otuchy postanowiłam wziąć się w garść i powiedzieć wszystko co leży mi na sercu, tym bardziej że czas naglił. W międzyczasie obudziła się Boo, która na początku spojrzała na mnie z wielkim zdziwieniem, jednak po chwili mocno się we mnie wtuliła jak miś koala, serio. 
Kassandra spojrzała na zegarek i przerażona szybko dopiła kawę. Pożegnała się z Boo, mocno ją tuląc, oraz całując za wszystkie czasy, po czym znów mała wylądowała w moich ramionach. 
- Kochanie, nie martw się, jestem pewna, że Harry wciąż coś do ciebie czuje. Jest wściekły, to normalne, przecież uciekłaś mu praktycznie sprzed nosa. Zobaczysz, znowu się między wami wszystko ułoży i szczerze? Moim zdaniem to nie był przypadek, że pracujesz akurat u niego. Najwyraźniej ktoś tam u góry nad wami czuwa! - Uśmiechnęła się do mnie szeroko i mocno mnie tuląc, pocałowała mnie w oba policzki, złapała za niewielką torbę i machając jeszcze z oddali, skierowała się do miejsca odprawy bagażu. 
Zaraz potem usłyszałam głośny płacz mojej siostrzenicy, która wołała Kassandrę. 
- Hej, spokojnie. - Usiłowałam ją jakoś uspokoić. - Gdzieś w walizce jest twój ulubiony miś, poczekaj chwilkę. Posadziłam ją na krześle i schyliłam się, by otworzyć nie za dużą różową torbę. Po kilku minutach jęczenia i zawodzenia dziewczynki oraz mojego szukania po omacku pluszowego misia, w końcu natrafiłam na miły w dotyku materiał, więc czym prędzej wyciągnęłam przytulankę i wręczyłam ją Boo, która chwyciła go w objęcia i niemal od razu się uśmiechając. Zadowolona z siebie, zapięłam torbę z powrotem, wzięłam małą na ręce i poszłam prosto w kierunku postoju taksówek. Byłam szczęśliwa, że ponownie mogę trzymać w objęciach moją siostrzenicę, a ostatnie słowa Kassandry na długo zapadły w mojej pamięci.
*** 
Wysiadłam z taksówki i czym prędzej weszłam do hotelu. Stojąc przed drzwiami windy, zerknęłam na zegarek wiszący na ścianie. Świetnie, jest wpół do piątej rano, a ja jeszcze dziś idę do pracy. Spojrzałam na pełną energii Boo i mimowolnie westchnęłam. Minie jeszcze trochę czasu zanim przyzwyczai sie do strefy czasowej w Londynie. Będąc już w pokoju, z ulgą wsadziłam małą dziewczynkę do łóżeczka, o które poprosiłam tuż przed wyjazdem na lotnisko. Posłałam jej ostrzegawcze spojrzenie i upewniając się że Boo, którą faktycznie rozpierała energia, nie wydostanie się z łóżeczka, poszłam do łazienki wziąć prysznic. Oparłam się rękoma o umywalkę i spojrzałam w lustro. Wyglądałam okropnie, głównie przez wory pod oczami i siniaka na policzku. Wychodząc z przyczepy, w której mieszkałam z Jamesem, postanowiłam, że już więcej mnie nie dotknie. Nie miałam ochoty oglądać siniaków na twarzy, bądź w innych miejscach na moim ciele. Już więcej mnie nie skrzywdzi.
Westchnęłam cicho i zdjęłam ubrania, po czym weszłam pod prysznic. Oparłam się plecami o zimne płytki i czułam jak lecą na mnie gorące strumienie wody. Zamknęłam oczy i zaczęłam nabierać głębokie oddechy. Wracałam myślami do dzisiejszego pocałunku. Był cudowny, jednak nie spodziewałam się, że ten sam Harry, który jeszcze kilka dni temu krzyczał na mnie w swoim domu, dziś mnie pocałuje. Niemal odruchowo przejechałam palcem po ustach, wzdychając lekko i przypominając sobie kolejny i kolejny raz to samo. Czując, że powoli drętwieję, zakręciłam jedną ręką wodę i wyszłam z kabiny. Zaczęłam się dokładnie wycierać, a potem ubrałam piżamę. Zdecydowanie muszę przestać już o tym rozmyślać i wrócić do Boo.
Otworzyłam drzwi łazienki, ty samym wchodząc do pokoju. Moja siostrzenica skakała po łóżeczku mocno trzymając się barierki, przy tym krzycząc głośno, gdy mnie zobaczyła.
- Boo, jesteś głodna? - spytałam z szerokim uśmiechem, mając nadzieję na to, że przestanie krzyczeć i zainteresuje się tym co mówię.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Rozdział trzeci

~*~ 
Wchodząc trzeci dzień z rzędu do pustego domu z pełnią nadziei, że będę mogła porozmawiać choć chwilę z Harrym, zdałam sobie sprawę, że chcę wrócić. Chciałam kochać i czułam, że tęsknota zalewa całe moje ciało.
Pchnęłam z hukiem wózek pod schody i wchodząc do kuchni już całkowicie straciłam nadzieję.
Naprawdę go nie ma.
Nalałam sobie soku pomarańczowego, lustrując wzrokiem błyszczące czystością mieszkanie. Nie miałam pojęcia dlaczego mnie jeszcze nie zwolnili, skoro i tak nic tutaj nie robię.
***
Rzuciłam kartę-klucz na szafkę, chcąc jak najszybciej wygrzebać z torby dzwoniący telefon. Niestety, to tylko Kassandra.
- Kass? Miło cię w końcu słyszeć!- uśmiechnęłam się lekko, przełykając gulę rozczarowania.- Co u was?
- Hej, Bell- moja siostra zaśmiała się cicho, a ja czując nutę zdenerwowania w jej głosie niemal od razu zmarszczyłam brwi.- Wszystko w porządku, uhm... Tak jakby.
- Coś się stało małej? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć- mruknęłam podchodząc do okna.
- Nie, z nią wszystko okay- moje zdenerwowanie wciąż rosło, a cierpliwość malała.- Dostałam pracę.
- Tak? To świetnie!
Po drugiej stronie słychać było tylko ciszę. Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego moja siostra nie jest zadowolona z otrzymania nowej pracy.
- Hej, Kass, jesteś tam?
- Szpital w Seattle zaoferował mi transport do Afryki, mam być tam jedną z pielęgniarek, Bell- powiedziała łamiącym się głosem.- Na dodatek pokłóciłam się z rodzicami i nie mam gdzie zostawić małej... Ty z kolei masz Jamesa. Ta praca to jedyna deska ratunku na to, żebym wyszła z długów po Danielu.
Daniel, mąż Kassandry, umarł dwa lata temu w wypadku samochodowym, zostawiając moją siostrę z dwuletnim dzieckiem.
- Odeszłam od niego, a teraz znów jestem w Londynie- mruknęłam po chwili, skubiąc róg hotelowej firanki.
- Naprawdę? Jest tam gdzieś obok ciebie Harry?- zapytała radośniej siostra.
Poczułam ogromny skurcz w żołądku, gdy tylko usłyszałam o kogo pyta.
- Nie- pokręciłam przecząco głową, jakby tutaj była.- Ja... My nie mamy ze sobą kontaktu.
- Och- odpowiedziała tylko, jakby wiedziała, że na razie nie chcę o tym mówić.- Więc mogłabyś zaopiekować się Boo na miesiąc?
- Jasne, przecież raz już była ze mną tutaj w Londynie!
- Tak, tylko że na niecałe pięć dni, Bells- przypomniała mi dobitnie Kas.- W takim razie postaram się być na Heatrow jutro jakimś nocnym lotem. Będziesz na nas czekać?
- Jasne, tylko jeszcze daj mi znać o której będziecie dokładnie- porozmawiałam jeszcze chwilę z moją siostrą, pożegnałam się z nią i Boo, po czym zakończyłam połączenie.
Postanowiłam, że wyjdę z hotelu i pokupuję dla Boo kilka gotowych obiadków w słoiczkach, więc wyjęłam z sejfu swoje ostatnie oszczędności, spakowałam je do torby i wyszłam, chowając kartę klucz do kieszeni spodni. Pomyślałam, że koniecznie potrzebuję nowej karty sim.
***
Niosąc dwie reklamówki wypełnione kaszkami, obiadkami i deserkami BoboVita- nie zapominając o soczkach, przemierzałam ulice Londynu, kierując się do jednego z wejść na stacje metra. Zdecydowałam kupić kartę w kiosku obok mojego hotelu. Kassandra wysłała mi wiadomość z dokładną godziną przylotu jakiś czas temu, więc byłam spokojna. No, prawie.
Wykrzywiona w bólu twarz Harry'ego wciąż widniała przed moimi oczami, boleśnie mnie raniąc. Naprawdę nie wiedziałam, co jeszcze mogłabym zrobić, by naprawić swój błąd.
Przechodząc obok jednego z butików, ujrzałam Lou, stylistkę chłopaków, z którą bardzo się zżyłam, będąc kilka miesięcy temu w Londynie z Harrym. Często ją odwiedzaliśmy. Teraz trzymała Lux, swoją córkę za rękę, a drugą przeglądała ciuchy powywieszane na wieszakach. Uśmiechnęłam się, zdając sobie sprawę, że ona mogłaby mi pomóc dostać się w jakiś sposób do Hazzy.
- Hej, Lou!- podeszłam do właścicielki fioletowej czupryny z szerokim uśmiechem, który zaraz znikł, gdy zobaczyłam jej wrogie spojrzenie.- Uhm... Coś się stało?
- A jak myślisz? Podchodzisz do mnie po takim czasie, jakby nigdy nic się nie stało?- rozejrzała się na wszystkie strony, upewniając się że nikt nie patrzy, po czym dodała ciszej.- Wciąż nie rozumiem, jak mogłaś opuścić Harry'ego!
- To nie tak, on był dla mnie wszystkim, Lou, on...- chciałam dodać, że wciąż jest, jednak dziewczyna gwałtownie mi przerwała.
- Był dla ciebie wszystkim, więc dlaczego go zostawiłaś?
- Ja...- nadal nie dawała mi prawa głosu, cholera.
- To nie była miłość, to była zwykła jednorazowa przygoda. Pomyśl, jak bardzo go tym zraniłaś, na co z pewnością sobie nie zasłużył.
Co do..? Stałam i patrzyłam jak wychodzi z małą Lux na rękach. Jednorazowa przygoda? Co u licha ona sobie wymyśliła? Pokręciłam głową, wyrzucając z siebie niechciane myśli. Niestety, nie wyszło mi.
Straciłam wszystkich, do których chciałam wrócić i znaleźć pomocną dłoń. Jestem zdana na siebie i wychodzi na to, że nikt nie przybędzie mi na pomoc. Zresztą po co pomagać dziewczynie, która uznała Harry'ego jako jednorazową przygodę?
Prychnęłam.
Wychodząc na ulice, spostrzegłam po drugiej stronie spore zbiorowisko, w którym mignęła mi twarz przerażonej Perrie Edwards. Schylała się nad kimś, kto leżał bezwładnie na ziemi, krzycząc coś niezrozumiale. Ludzi zbierało się coraz więcej, lecz nikt nie kwapił się do pomocy, po prostu obserwowali poczynania Pezz.
Zdeterminowana żeby jej pomóc, podeszłam szybko, klękając obok niej, przepychając się wśród ludzi. Widząc wbity nóż w prawy bok Zayna o mało nie usiadłam ze zdziwienia na ziemi. Wiedziałam, że trzeba mu pomóc, a przede wszystkim wezwać pomoc, bo inaczej chłopak wykrwawi się.
- Perrie, gdzie wasza ochrona?- spojrzałam na nią ukradkiem, gdy ściągałam swój sweter.- Dzwoń po karetkę, byle szybko.
- Cała trójka poszła szukać Lou z Lux, nie było jej już ponad pół godziny, więc zaczynaliśmy się martwić- mówiła ochryple, szukając w torebce telefonu.- Nawet nie zauważyłam, jak ktoś podszedł do Zayna i...
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem o co jej chodzi. Wystarczyło tylko spojrzeć na pannę Edwards, aby zobaczyć jak bardzo jest wstrząśnięta.
- Oddycha? Czułaś bicie jego serca?- jej potakująca odpowiedź sprawiła, że było mi lżej.- A gdy upadał, uderzył głową o beton?
Widząc jej drgającą wargę, zacisnęłam zęby i znów spojrzałam na nieprzytomnego chłopaka. W ten sposób, mógł mieć nawet wstrząs mózgu. Gdy Perrie poprosiła mężczyznę obok o wezwanie pogotowia, ja właśnie starałam się podnieść ciało Malika tak, by nóż się nie poruszył i przewiązując sweter między raną, spojrzałam na jeszcze bardziej zdezorientowaną Perrie.
- Nóż trzeba usztywnić, żeby się nie przemieścił i nie uszkodził żadnych organów. Widzisz, jak wydął mu się brzuch?- położyłam dłonie na tułowiu Zayna i mocno nimi naparłam.- Jest twardy, więc ma krwotok wewnętrzny. Musimy podkurczyć mu nogi.
Jak powiedziałam, tak zrobiłyśmy. Po chwili Perrie sprawdzała, czy Zayn wciąż oddycha, za to ja wypatrywałam karetki pogotowia, która była nam teraz bardzo potrzebna. Patrząc na coraz większą ilość wypływającej krwi z rany z nożem, nie potrafiłam jej zatamować. Byłam bezużyteczna.
Słysząc syreny pogotowia, zerwałam się z miejsca zaczynając przeganiać zbiegowisko. Widząc, jak ratownicy wnoszą Zayna do karetki, zauważyłam, jak Perrie łapie za moje zakupy i wsiada razem z ratownikami do środka. Pociągnęła mnie za sobą, a gdy usiadłyśmy, spojrzała na mnie zapłakana i powiedziała tylko trzy słowa.
- Dzwoń do Harry'ego.
Nie zawahałam się nawet na chwilę. Wyjęłam z torby telefon, wyrzucając wszystko dookoła, wybrałam jego numer w liście kontaktów i nacisnęłam zielony przycisk. Odebrał już po dwóch sygnałach, jednak dla mnie wydawało się to długimi godzinami. Nie byłam pewna, czy ode mnie odbierze.
- Harry?- zapytałam cicho, skubiąc rękaw bluzy rannego chłopaka.- Musisz szybko przyjechać, ktoś zaatakował Zayna, właśnie jedziemy do szpitala.
- Zaraz będę- po tych słowach usłyszałam odgłos rozłączonego połączenia. Schowałam telefon do kieszeni spodni i schowałam twarz w dłoniach, myśląc o tym, jak bardzo nudził mnie dzisiejszy poranek.
***
Siedząc naprzeciwko Perrie Edwards, zrozumiałam co to prawdziwe oddanie i doszłam do wniosku, że tak naprawdę nigdy nie byłam tak bardzo oddana Harry'emu. Mimo, że dziewczyna wyglądała na wyczerpaną już na ulicy, wciąż siedziała w szpitalu i czekała na jakiekolwiek informacje na temat zdrowia jej chłopaka.
Od pół godziny siedzimy w poczekalni, tuż obok izby przyjęć i nikt nie kwapi się z wiadomościami na temat tego, czy Zayn w ogóle żyje.
Liczę każdą minutę i Harry'ego wciąż nie ma.
Obserwuję Perrie i liczę każdą łzę spływającą po jej policzkach, a Harry'ego nadal nie ma.
Gdzie jest moje marzenie?
Może stało się coś gorszego od wypadku Zayna?
Kręciłam się niespokojnie na krześle i czułam, jak coraz trudniej jest mi oddychać.
A co, jeśli nie pomogłam wcale Zaynowi?
Pochyliłam się i dotknęłam dłoni Perrie w geście niemych przeprosin, a ona lekko ją ścisnęła. Spędziłyśmy tak kolejne dziesięć minut, później wstałam i zaczęłam chodzić w kółko, aż w końcu, oparłam się o jedną ze ścian, wpatrując się w Pezz. Gdy odwróciła głowę w kierunku wejścia do szpitala, zrobiłam to samo, jednocześnie odnajdując wzrokiem swoje marzenie. Szedł na przodzie, a za nim reszta chłopaków. Był na skraju wytrzymania, więc gdy wręcz podbiegł do mnie, by mocno się we mnie wtulić, bez zastanowienia przylgnęłam do niego równie mocno. Przytuliłam czoło do szyi Harry'ego i upajałam się zapachem tak drogim mojemu sercu. Wtulając twarz w moje włosy, oddychał szybko, więc wplotłam dłonie w loki Harry'ego, co jakiś czas przejeżdżając dłońmi po jego szyi, co trochę nas uspokoiło. Uścisk dłoni na moich biodrach stał się luźniejszy i ja nie ściskałam tak mocno.
- Ciii, Harry, spokojnie- szepnęłam, jeżdżąc dłońmi po jego plecach.- Wszystko będzie w porządku. Jestem przy tobie.
Z chwilą, gdy wypowiedziałam ostatnie słowa, z sali, gdzie trafił Zayn, wyszedł lekarz.

piątek, 12 lipca 2013

Rozdział drugi

~*~
Wsiadłam do miętowego vana, należącego do firmy sprzątającej. Ubrana w pracowniczy uniform, zapięłam pas bezpieczeństwa, raz po raz spoglądając na Matta- mojego kierowcę. Z tyłu siedziały jeszcze dwie inne dziewczyny i podobnie jak ja- dziś zaczynały pierwszy dzień pracy.
- Bella- zwrócił się do mnie Matt, raz po raz zerkając z ukosa.- Ty będziesz miała najtrudniej. Facet mieszka w wielkim apartamencie i wywala każdą dziewczynę z byle powodu, dlatego musisz uważać i się postarać. Nie zapomnij o tym, że zażyczył sobie mieć robione śniadania. Nieważne co, byleby było do zjedzenia.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam co do mnie powiedział. Odwróciłam wzrok w stronę okna, momentalnie zaczynając bawić się palcami, mocno je wykrzywiając. Starałam się nie pokazać, jak bardzo słowa Matta mnie przeraziły, bowiem nie chciałam stracić pracy już pierwszego dnia przez jakiegoś humorzastego mężczyznę. Poza tym, jak wielki według chłopaka może być apartament? Na pewno wyolbrzymia.
Z zamyślenia wybudził mnie właśnie Matt, kładąc dłoń na moim ramieniu. Odwróciłam głowię, uprzednio przybierając w miarę spokojną minę.
- Jesteśmy na miejscu. Zaraz pomogę wyjąć twój wózek- mruknął, wyciągając z kieszeni garść kluczy.- To klucze do domu, ale i także do innych pomieszczeń, które mogą być zamknięte. Nie przejmuj się, klient powiedział, że możesz zaglądać wszędzie, byleby było czysto.
Wywróciłam oczami i otworzyłam drzwi. Wysiadając, zaczesałam kosmyk włosów, który musiał mi wyjść z luźno spiętego koka. Podeszłam do Matta trzymającego poręcz wózka mającym wszystkie potrzebne mi środki czystości. Przywołując na twarz ciepły uśmiech, podziękowałam, upewniłam się, że mój kierowca będzie tutaj o 16.30 i podeszłam do niewielkiej bramy. Spoglądając wymownie na pęk kluczy w mojej ręce, zwątpiłam w Matta, który nie raczył mi nawet powiedzieć którym z nich otworzyć pierwsze drzwi. A niech go.
Po dziesięciu minutach trafiłam na właściwy, więc czym prędzej zrobiłam mu zdjęcie swoim telefonem, szykując się na jeszcze jedną parę drzwi. Ogród nie był duży. Po mojej lewej stronie, do dwóch drzew przypięty był hamak, a obok niego leżała gitara. Zapewne już nasiąknęła wilgocią, ale jak widać, właściciel domu nie pofatygował się żeby ją stamtąd zabrać. Po prawej stronie, prawie pod ścianą- stał niewielki grill. Obok niego tradycyjnie stół wraz z krzesłami. Żwirowaną ścieżką dotarłam do drzwi frontowych. Znów straciłam kilka minut na to, by odgadnąć, jaki klucz jest właściwy, lecz gdy już go znalazłam- znów zrobiłam zdjęcie. W środku było elegancko i stylowo. I drogo. Prychnęłam  cicho zostawiając wózek na przedpokoju. Skręcając w prawo, trafiłam do kuchni przesiąkniętej w oliwkowo-białym kolorze. Szafki wykonane z ciemnego drewna ładnie komponowały się z zupełnie białymi blatami. Ogromna lodówka stała całkowicie po lewej stronie i mimo tego, że był niewielki stół barowy, odwracając się, dostrzegłam stół, również drewniany, a wokół niego krzesła z białymi poduszkami, również z drewna. Tuż za nim stały ogromne szklane drzwi wychodzące na taras, zajmujące całą ścianę. Widząc, że od małej jadalni, jest jeszcze jakieś rozciągniecie w lewą stronę, podeszłam, tym samym trafiając do salonu. Tutaj ściana naprzeciwko mnie miała beżowy kolor, to na niej wisiała plazma,  a reszta pokryta była bielą. Beżowa kanapa ustawiona naprzeciw telewizora i dwa fotele po jej boku. Na ziemi leżał puchaty dywan, bialutki jak śnieg. Pod plazmą stał kominek, dość spory. Przy ścianach zostały poustawiane jakieś meble, jednak nie zwróciłam na nie większej uwagi.
Zdecydowanie jedyną rzeczą, jaka upiększała to pomieszczenie, były wielkie prostokątne okna, również wychodzące na ogród z tyłu. Pode mną rozciągała się panorama Londynu. Wpatrując się chwilę w krajobraz, odwróciłam się, chcąc ocenić ile czasu zajmie mi ewentualne sprzątanie.
Mieszkanie było ładne, nawet bardzo, jednak panował tu istny chlew. Wszędzie walały się porozrzucane butelki, paczki po papierosach, resztki jedzenia wraz z brudnymi talerzami, a nawet ciuchy, które jak mniemam, były brudne. Z obrzydzeniem na twarzy, poszłam do kuchni, chcąc pozmywać wszystkie talerze i przygotować Flejtuchowi śniadanie.
***
 Skończyłam właśnie myć podłogę w przedpokoju, a mężczyzna nadal nie schodził z góry, co powoli zaczynało mnie doprowadzać do szału. Teraz dolna część apartamentu wręcz się błyszczała. Zrobiłam wszystko, co mogłam. Wytarłam kurze, odkurzyłam, umyłam okna, wywietrzyłam, ułożyłam naczynia ze zlewu, umyłam toaletę, a nawet zrobiłam pranie, a on nadal nic. Zero znaku na to, że żyje. Wylałam więc brudną wodę z wiadra postanawiając wyjść na taras. Z tyłu nie był tak duży jak z przodu, jednak znalazło się miejsce dla kilku leżaków, parasola i kosza od koszykówki. Wokół płotu rosły ledwo żyjące już kwiaty. Podeszłam więc do ściany budynku, wcześniej łapiąc za węża ogrodowego i odkręciłam zawór. Kilka sekund później, zaczęła lecieć zimna woda. Uśmiechnęłam się szeroko widząc jak ziemia zaczyna moknąć. Później miałam lekki problem ze zmniejszeniem ciśnienia, ale zdołałam w porę ogarnąć co powinnam przykręcić. Pochodziłam jeszcze chwilę po ogrodzie, co chwila spoglądając na zegarek. Jeszcze półtorej godziny, a Flejtuch wciąż nie wychodzi z pokoju. Szczerze mówiąc, bałam się, że jeśli tylko bym uchyliła drzwi sypialni mężczyzny- zginęłabym marnie.
Znudzona chodzeniem w kółko, wróciłam z powrotem do domu. W oczy rzuciły mi się dwie miseczki stojące oczy jednym z blatów, obydwie puste. Zaraz, zaraz.... Czyżby ten nieodpowiedzialny i leniwy człowiek miał jakiegokolwiek zwierzaka?! Chwytając energicznym ruchem za miseczki, postawiłam je na blacie. Pozwoliłam sobie wziąć z lodówki karton mleka i kawałek kiełbasy, jako że nie mogłam znaleźć karmy. A co jeśli biedne zwierzątko już gdzieś leży umierające z głodu? Na tą myśl przygryzłam wargę prawie do krwi. Napełnione już miseczki postawiłam w tym samym miejscu, w jakim je zastałam i cicho zaczęłam nawoływać, niekoniecznie wiedząc jakie to dokładnie zwierzę.
Gdy już zwątpiłam i miałam iść usiąść w salonie, ze schodów zszedł niemałych rozmiarów kot. Trafiając na promienie słoneczne mienił się na niebiesko, jednak w cieniu wciąż pozostawał szary. Wpatrywał się we mnie intensywnie, machając ogonem. Po chwili podszedł do misek zaczynając pić mleko.
Tym razem przeraziłam się tym, że prawdopodobnie ten facet go przekarmia. Kocisko było straszliwie grube, choć możliwe, że to tylko sierść.
Gdy skończył pić mleko, skierował nos do drugiej miski z kiełbasą, jednak nie chciał tknąć mięsa. Marszcząc brwi, usiadłam obok niego po turecku i  wyjęłam z miseczki jedzenie. Wzięłam pierwszy kawałek przykładając mu go do mordki. Kot bez zastanowienia zaczął gryźć, a ja odważyłam się go pogłaskać. Dając mu ostatni kawałek, wzięłam go na ręce.
Wydałam z siebie zduszony okrzyk. Ten kot był cholernie ciężki! Natychmiast postawiłam go z powrotem na ziemi i słysząc klakson vana, pogłaskałam go jeszcze i złapałam za wózek wychodząc przed dom.
Nie mogłam uwierzyć, że mężczyzna przez cały dzień nie wyszedł z pokoju.
Gdy tylko uwolniłam się od dociekliwych pytań Matta i trafiłam do swojego pokoju hotelowego, wzięłam szybki prysznic i nieżywa ze zmęczenia, rzuciłam się na łóżko.
***
Przez ostatnie dwa dni było dokładnie tak samo. Flejtuch jeszcze bardziej utrzymał mnie w przekonaniu, że jest wręcz obrzydliwy. Dzień w dzień był ten sam bałagan, jaki zastawałam poprzedniego dnia. Nie miałam pojęcia co robić, tym bardziej, że górna część apartamentu nawet nie została przeze mnie jeszcze odwiedzona. Tylko kot czasami schodził na dół patrząc co robię.
Dziś rano zakrywając znikające już sińce, postanowiłam, że muszę posprzątać górę i zrobię to choćby nie wiem co. Przelotnie spojrzałam na telefon komórkowy, który wciąż dzwonił, a raczej wibrował. Cholerny James.  Nigdy się nie odczepi. 
Równo o dziesiątej trzydzieści wsiadłam do vana, przywitałam się z Mattem i dziewczynami, po czym ruszyliśmy. Po jakimś czasie wjechaliśmy do droższej dzielnicy Londynu, kierowca stanął pod apartamentem, życzył mi powodzenia i wysiadłam. Podał mi wózek, za co mu podziękowałam kierując się do bramy. Otworzyłam ją kluczem z różową naklejką, a następne- z niebieską. Właśnie tak postanowiłam choć trochę ułatwić sobie zadanie.Wchodząc do przedpokoju usłyszałam grające radio, a wchodząc do kuchni doznałam szoku. Wszędzie się błyszczało, tak samo jak wczoraj. Czując ogromną ulgę, uśmiechnęłam się szeroko, złapałam za karton od pizzy, zgniotłam i wyrzuciłam do śmietnika. Umyłam pięć talerzy i szklanek, po czym zabrałam się za robienie śniadania. Wrzuciłam chleb do tostera , postanawiając, że posmaruję je miodem. Harry go uwielbia.
Odrzuciłam lekko nóż, który przerzucałam przed chwilą z ręki do ręki, a ten uderzył w talerz robiąc sporo hałasu. Przymknęłam oczy, pocierając dłońmi skronie. Musiałam przestać kojarzyć wszystko z nim.
Usłyszałam, jak właściciel domu wychodzi z łazienki u góry. Rozmawiał przez telefon i miał charakterystyczną chrypkę, której nigdy bym nie pomyliła.
- Harry?- szepnęłam przerażona, rozglądając się na boki.
Czy to naprawdę on? 
Raz po raz szepcąc jego imię, pobiegłam do przedpokoju zajrzeć do szafy, nie zważając na gotowe już tosty. Złapałam za pierwszą lepszą kurtkę, wtulając w nią mocno swoją twarz.
Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć? Jak mogłam na to nie wpaść?
Czując, jak drga mi warga, odwiesiłam z powrotem kurtkę. Zaczęłam smarować tosty słodkim miodem, uprzednio wkładając do tostera jeszcze dwie kromki. W myślach wciąż energicznie szukałam jakiejkolwiek możliwości ucieczki, co mijało się z cudem. Dopiero co zaczęłam pracę!
Położyłam posmarowane już tosty na talerzu i zalałam kubek z kawą. Słysząc zbliżający się głos po raz kolejny spanikowałam i nie czekając dłużej wybiegłam na tylny ogród. Chwyciłam za węża, odkręciłam wodę i zaczęłam podlewać, stając tyłem do domu. Będąc tam ze dwadzieścia minut, postanowiłam wrócić, licząc na to, że wyszedł.
No to się przeliczyłam.
Stał w kuchni, jedząc tosty zrobione przeze mnie. Na początku mnie nie zauważył, więc mogłam mu się przyjrzeć. Wcale się nie zmienił. Może przybyło mu trochę więcej tatuaży. Choć może to ja nie pamiętam wszystkich detali, które sprawiały, że był idealny? Że był mój? Gdzie się podział jego uśmiech i radosne spojrzenie? Ubrany tylko w szare spodnie od dresu, wpatrywał się w widok za oknem kończąc ostatniego tosta. Mokre od kąpieli włosy powoli zaczynały układać się w loki, choć nadal niektóre z nich wciąż przyczepione były do jego policzków.
Stałam tak, między jadalnią, a salonem, wciąż nie wierząc, że on tutaj naprawdę jest. Wszystkie wspomnienia, które miałam w miarę schowane gdzieś daleko w mojej podświadomości teraz wróciły z zawrotną prędkością, zrzucając się na mnie jak lawina.
Kiedy w końcu Harry postanowił się odwrócić, spojrzał na mnie od razu. Zaskoczenie. Niezrozumienie. Smutek. Ból. Rozpacz. Złość.
Właśnie takie emocje wyrażały po kolei oczy Harry'ego. Teraz ciskały we mnie piorunami, na co momentalnie się skuliłam mrugając szybko powiekami, czując jak zaczynają się w nich zbierać łzy.
- Co ty tutaj robisz?- zapytał już całkiem opanowany. Podszedł do mnie, jednak po chwili znów stanął w miejscu widząc jak się odsuwam.
- Pracuję- powiedziałam cicho, przysuwając się do ściany. Teraz za bardzo przypominał mi Jamesa. Harry zacisnął pięści tak mocno, że można było zauważyć białe knykcie. Usta złożył w prostą linię, przypatrując mi się z bólem. Po kilku minutach postanowił się odezwać, lustrując mnie smutnym wzrokiem.
- Bell, jak mogłaś mi to zrobić? Odeszłaś bez słowa, nie zostawiając po sobie nawet cholernej kartki- wybuchnął, podchodząc do mnie jeszcze bliżej.- Zapewniałaś mnie, że nie jestem ci obojętny, obiecywałaś...
- Co ci obiecywałam, Harry? Nie prosiłeś o jakiekolwiek przyrzeczenia, a ja nie zgadzałam się na żadne, bo wiedziałam, że nie mogłabym ich dotrzymać. Musiałam wrócić.
Wciąż szeptałam, a on wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że za moment swoim krzykiem zburzy cały dom.
- Gdzie wracać, co? Mówiłaś, że twój dom jest tutaj, przy mnie. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, jak bardzo to zabolało...
Dopiero teraz mogłam odpowiedzieć sobie na pytanie, które dręczyło mnie cały czas. Rozbiłam go. Na milion małych kawałków. Jego wzrok błądził po mojej twarzy, jakby chciał poznać odpowiedź na swoje nieme pytania, a ja tylko stałam, wpatrując się w zielone tęczówki, za które jeszcze wczoraj oddałabym wszystko. Ne chciałam go zranić, wręcz przeciwnie- musiałam go ochronić przed złością Jamesa. Jednak widząc ból emanujący z ciała Harry'ego, przestałam myśleć, że zrobiłam coś dla jego dobra.
Zraniłam najważniejszą osobę w moim życiu. Zduszając w sobie szloch, pozwoliłam łzom płynąć swobodnie wzdłuż policzków.
- Musiałam wrócić do Jamesa. Gdyby on tylko się dowiedział...- przełknęłam głośno ślinę, czując jak odżywa się we mnie zdrowy rozsądek.- Zabiłby naszą dwójkę.
Harry zmarszczył brwi, głęboko się nad czymś zastanawiając. Po chwili znów podniósł na mnie złowrogi wzrok.
- Więc byłem dla ciebie nikim, tak? Potrzebowałaś osoby, która zastąpi ci Jamesa w łóżku? Cudownie!
Prychnął.
- Harry, nie mów tak- coraz bardziej kuląc się w sobie, przestałam patrzeć mu w oczy.- Przyjechałam do Londynu tylko w jednym celu. Ty byłeś tylko drobną komplikacją, Harry.
- Więc proszę- wskazał ręką beżową sofę.- Wyjaśnij mi od początku do końca.
Usiadłam na niej po turecku, zwrócona twarzą do Harry'ego, który przyglądał mi się już nieco spokojniejszy.
- Przyjechałam tu z Californii zastępując Jamesa, który ma zakaz opuszczania stanu. Miałam przechwycić od jego znajomego kokainę, a później przemycić ją z powrotem. Miałam tylko jeden problem. Musiałam znaleźć tego dilera. Nie było to trudne, więc narkotyki leżały schowane w walizce, stojącej w moim pokoju hotelowym. Wraz z poznaniem ciebie, odkładałam wyjazd tak długo, jak tylko mogłam. Lecz w końcu, James zadzwonił do mnie i zaczął krzyczeć przez słuchawkę. Powiedział, że jeśli nie wrócę za dwa dni, wyśle po mnie swoich kolegów. Na drugi dzień, już spakowana, pojechałam na lotnisko. Jak widzisz, Harry, naprawdę nie miałam wyboru. Teraz też go nie mam.
- Znów jesteś tutaj żeby...
- Nie, nie!- przerwałam mu szybko.- Odeszłam od niego. Był zbyt.... zaborczy. Jednak on nadal nie daje za wygraną i gdyby tylko się dowiedział, że tutaj jestem... Sądzę, że nie zważałby nawet na zakaz. Dlatego nie mogę się ujawnić.
- Bez sensu- mruknął.- Nie możesz całe życie uciekać.
- Jeżeli pozwoli mi to przeżyć i sprawić, że James mnie nie złapie, to uważam że jest sens.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę w ciszy. Harry wciąż wlepiał we mnie swoje spojrzenie, jakby nie mógł się nadziwić, że wciąż tutaj jestem, a ja tylko spoglądałam w dół, na swoje palce.
- Bells- podniosłam na niego wzrok.- Czy ty nadal czujesz do mnie to, co jeszcze nie tak dawno temu?
Objęłam jego nadgarstek, przygryzając niepewnie wargę. Spoglądając mu głęboko w oczy, zaczęłam w myślach odmawiać modlitwę.
- Gdy myślę o tobie, łzy lecą, a wspomnienia wracają. Nie umiem powiedzieć ci, co do ciebie czuję, to są zbyt trudne słowa. Dobrze wiesz, że nie możemy być razem, więc dlatego, zamknij oczy i pomóż moim wspomnieniom uciec- patrząc w jego zielone tęczówki zamglonym od płaczu wzrokiem, zauważyłam, że z każdym zdaniem wypowiedzianym przeze mnie, ból wypełniał je coraz bardziej.- Proszę.
 Wyrwał dłoń z mojego uścisku, rozchylając usta w niemym krzyku. Poczułam nieprzyjemne szarpnięcie w okolicy klatki piersiowej widząc, jak twarz chłopaka wykrzywia się w grymasie bólu. Po tym, jak miał w sobie choć cień szansy na to, że wszystko będzie w porządku, znów rozerwałam go na pół. Zdusiłam w sobie chęć cofnięcia moich słów, wiedząc, że tak będzie lepiej.
- Wychodzi więc na to, że dla ciebie byłem tylko zabawką. Kimś, kogo mogłabyś łatwo zdobyć i porzucić- Harry wpatrywał się w przestrzeń za mną pustym wzrokiem.- Możesz wyjść. 
- Ale...
- Wychodź. Teraz. 

Wybiegłam z domu na londyńskie powietrze, czując jak nogi same się pode mną uginają. To nie tak miało wyglądać. Teraz moja cała nadzieja wyparowała. Już nie ma odwrotu, dostałam czego chciałam. Zaraz, przecież ja tego wcale nie pragnęłam... Oparłam się o jeden z filarów, by móc kucnąć.
Siedziałam tam tak długo, aż Matt nie podjechał pod dom samochodem. Opierając głowę na bocznej szybie, marzyłam tylko o powrocie do swojego pokoju hotelowego. Wtedy zaniosłam się cichym płaczem. Kiedyś pachniał moim marzeniem, a teraz mam wrażenie, że się duszę. Duszę się w nieznajomym dla mnie zapachu. Marzenie odeszło. Mimo tego, że bardzo pragnę, by było przy mnie.

niedziela, 7 lipca 2013

Rozdział pierwszy


 ~*~
Niepewnym krokiem, ciągnąc za sobą walizkę, podeszłam do recepcjonistki. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, co niekoniecznie starałam się odwzajemnić. Prosząc taksówkarza o dojazd do jakiegoś tańszego hotelu, chodziło mi o coś bardziej... skromniejszego niż ten wielki budynek. Co prawda ma tylko trzy gwiazdki, jednak obrotowe drzwi i ekskluzywny wystrój mówią same za siebie. Miałam nadzieję, że zdążę znaleźć jakieś mniejsze i przede wszystkim, tańsze lokum, zanim mnie stąd wyrzucą. Po ponad dwunastogodzinnym locie byłam ledwo żywa, więc poprosiłam o jednoosobowy pokój, po czym zabrałam kartę-klucz i podeszłam do windy, chcąc dostać się na czwarte piętro. Tupiąc zniecierpliwiona nogą, postanowiłam, że jutro poszukam jakiejś pracy. 
Nie zwlekając dłużej, otworzyłam kartą drzwi do pokoju 307 i rzuciłam się na łóżku, nie marząc o niczym innym, jak sen.
***
Po orzeźwiającym prysznicu i ubrana w zwyczajne jeansy z koszulką, postanowiłam zjechać na dół na śniadanie. Z pomocą starszego mężczyzny, który również się tutaj zatrzymał, znalazłam drogę do bufetu. Co prawda, pora na pierwsze śniadanie minęła, ale miałam nadzieję, że będzie jeszcze czas na drugie. Na szczęście się nie myliłam, ponieważ mój żołądek bardzo domagał się jakiegokolwiek jedzenia. Bez zastanowienia nałożyłam sobie sporej wielkości omleta, po czym od razu tego pożałowałam. Czując, jak zaczyna drżeć mi dolna warga, odłożyłam z hukiem talerz i wzięłam nowy. Tym razem wybrałam zwykłą jajecznicę z kromką chleba, którą posmarowałam masłem. Wybrałam stolik najbardziej oddalony od pozostałych osób kończących, lub tak jak ja, dopiero zaczynających jeść swoje śniadania.
Przestałam jeść omlety, odkąd opuściłam Harry'ego, bo to było jedyne danie, które potrafił mi przyrządzić. Zawsze robił je rano na śniadanie, gdy ja jeszcze spałam. Tego ranka, kiedy wracałam z powrotem do Californii, a Harry pojechał do studia na wywiad, również omlet był przygotowany i leżał na stole w kuchni. Tylko że tym razem, zostawiłam go nietkniętego.
Czując, że nic więcej nie zjem, wzięłam do ręki resztkę kromki chleba i wstałam od stołu. Wracając z powrotem do swojego pokoju, natknęłam się na poranną gazetę. Wzięłam ją do ręki i niemal od razu wybrałam stronę z ofertami pracy. Nie zwlekając zbyt długo, wróciłam do pokoju, narzucając na siebie koszulę z flaneli i wyszłam na chłodne londyńskie powietrze. Nie szłam zbyt długo, wystarczyło przejść dwie ulice, by dotrzeć do niewielkiego budynku, który był bazą dla ekip sprzątających. Tak, właśnie, mam być sprzątaczką, jednak zdanie "Potrzebna od zaraz." dało mi trochę więcej nadziei na to, że prawdopodobnie już w pierwszy dzień mojego pobytu w Londynie znajdę sobie pracę. W środku było sterylnie. Ściany pomalowane na miętowy kolor, białe sufity. Kobieta za biurkiem wskazała kierunek do biura jej szefa, życzyła mi powodzenia, a ja weszłam. Wzięłam głęboki oddech i starałam się nie trząść za bardzo.
***
Bruce, bo tak miał na imię mój szef, zgodził się mnie zatrudnić, jednak póki co, mam trzymiesięczny okres próbny. Zaczynam od jutra, a na zarobki nie mogę narzekać, wartość jest wystarczająca. Uśmiechnęłam się lekko postanawiając wrócić do hotelu naokoło. Spacerując po powoli zapełniających się ulicach Londynu, zastawiałam się co u Hazzy. Nie wchodziłam na portale plotkarskie żeby nie czytać na jego temat samych plotek, tak samo było z gazetami. Bałam się, że nie wytrzymam i w końcu do niego zadzwonię, co byłoby naprawdę głupie.
Prawie tak głupie jak ja- pomyślałam wywracając odruchowo oczami.
Zdawałam sobie sprawę, że prawdopodobnie już nie uda mi się przywrócić tego, co miałam. Przestałam rozpaczać po miesiącu, tłumacząc moje odejście tym, że gdyby tylko James się dowiedział o zdradzie... Myślę, że mógłby spokojnie zabić Harry'ego, a mnie już nigdy nigdzie nie puścić samej. Nawet nie chcę wracać do tego, co zrobił swojemu przyjacielowi, który raz tańczył ze mną w klubie...
Podniosłam głowę do góry, chcąc się zorientować gdzie jestem, gdy w oddali ujrzałam bramę do parku. Holland Road. Okręciłam się wokół własnej osi i podbiegłam do wejścia parku. Chwyciłam jeden z żelaznych prętów, przytulając policzek do chłodnego muru z czerwonej cegły i starając się oddychać miarowo, wróciłam z powrotem do dnia, w którym wszystko się zaczęło.
Biegłam truchtem w stronę Holland Parku chcąc zaczerpnąć trochę świeżego powietrza i znów nabrać trochę kondycji, czego zabronił mi James. Będąc już prawie przy wejściu, usłyszałam, że piosenka się właśnie skończyła, więc czym prędzej otworzyłam kieszonkę mojej bluzy chwytając za iPoda. Niestety, nie zdążyłam zmienić piosenki, bo idąc zupełnie wpatrzona w listę utworów, wpadłam na kogoś, a gdy już miałam grzecznie przeprosić i iść dalej, ktoś mnie odepchnął. Zmarszczyłam brwi łapiąc się za bolące ramię. Spojrzałam w górę widząc przed sobą wysokiego faceta, całego ubranego na czarno , więc automatycznie się skuliłam, a moja odwaga, której przed chwilą miałam pod dostatkiem, wyparowała w jednej sekundzie. Wyjąkałam ciche przepraszam chcąc odwrócić się i odmaszerować z powrotem do hotelu, jednak znów ktoś mnie powstrzymał, łapiąc za jeszcze bolące ramię. Syknęłam cicho wyrywając się z uścisku, stając twarzą w twarz z chłopakiem, co najmniej wyższym ode mnie o głowę i niemal szmaragdowymi oczami. Zadarłam lekko głowę by móc mu się lepiej przyjrzeć. Na głowie założony miał kapelusz, a spod niego wystawały lokowane kosmyki. 
- Tak?- wychrypiałam po kilkuminutowej ciszy, zdając sobie sprawę, że chłopak nie ma zamiaru się pierwszy odezwać. 
- Ja...- zaciął się na moment drapiąc się w tył karku.- Chciałem przeprosić za mojego ochroniarza, czasami jest zbyt energiczny. Nic wielkiego ci się nie stało? 
- Nie, jest w porządku- uśmiechnęłam się lekko rozmasowując już prawie niebolące ramię.- Nie ma sprawy. Wybacz, ale przeszkodziliście mi w joggingu, więc czy mógłbyś już mnie puścić żebym mogła kontynuować? 
Najwyraźniej dopiero teraz chłopak zorientował się, że trzyma mnie nadal za nadgarstek, więc od razu puścił, na co zachichotałam pod nosem. Wyglądał na zmieszanego, więc nie chcąc go już bardziej zawstydzać, odeszłam machając ręką. Dopiero gdy przechodziłam przez bramę parku, zdecydował mi odmachać niepewnym ruchem. Tym razem bez problemu wybrałam piosenkę i wróciłam do biegu. 
Później spotkaliśmy się drugi raz. W tym samym miejscu, na następny dzień i bez ochroniarzy. Tak przynajmniej mi się wydawało. Musiał na mnie czekać, bo zatrzymywał każdą ciemnowłosą dziewczynę, która choćby przeszła obok niego szybszym krokiem.
Rozbawiona sytuacją odgrywającą się przede mną, zdecydowałam się przejść niewzruszona obok chłopaka. Zauważył mnie prawie od razu. Podbiegł do mnie stając przede mną i uśmiechając się wesoło.
- Cześć- powiedział z lekką chrypą, tym razem sprawiając, że na jego policzku pojawił się dołeczek. 
- Czy my już przypadkiem na siebie nie wpadliśmy?- zapytałam nieco rozbawiona, ruszając w kierunku bramy parku. Przeszliśmy kawałek dróżki w milczeniu, aż w końcu oboje postanowiliśmy coś powiedzieć, co wywołało u mnie wesoły chichot. Chłopak uśmiechnął się tylko lekko. 
- Jestem Harry- wyciągnął niepewnie w moim kierunku rękę, na co zaśmiałam się głośno. Po chwili ujęłam ją uśmiechnięta, swobodnie puszczając mu oko. 
- Isabella. 
Otarłam podwiniętym rękawem koszuli kilka łez, które wymsknęły mi się spod powiek. Zaczęłam energicznie mrugać, by te, co jeszcze nie zdążyły spłynąć, zniknęły na dobre. Uśmiechnęłam się lekko na te wspomnienia. Szczęśliwy Harry, choćby tylko w mojej głowie sprawiał, że niemal od razu wiedziałam dlaczego tak szybko zdążyłam kogoś pokochać. Żałuję, że nigdy mu tego w prost nie powiedziałam. Możliwe, że wyszło mu to dobre.

piątek, 5 lipca 2013

Prolog

Raz jeszcze spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, upewniając się, że dobrze ukryłam siniaki na mojej twarzy zadane przez Jamesa. Mają fioletowy kolor, więc dosyć trudno było mi je schować. Wyszłam z łazienki i zaglądając do wnętrza torby, upewniłam się, że mam schowane wszystkie swoje oszczędności wraz z ładowarkami i małym notebookiem. Przygryzłam wargę przejeżdżając wzrokiem po niewielkim salonie. Butelki po wódce i piwach walały się na ławie i po podłodze, a na sofie leżały saszetki po amfetaminie, już puste. Wzdychając rozpaczliwie, zaczesałam kosmyk włosów za ucho. Wiedziałam, że już nie mogę się wycofać. James wczoraj porządnie przesadził wracając kompletnie pijanym z imprezy, na dodatek nie szczędząc przekleństw kierowanych w moją stronę. Później było już tylko gorzej, w ruch poszły i pięści. Teraz wiem, że muszę odejść najszybciej jak tylko się da.
Na dodatek nie mogę pozwolić na to, żeby mnie odnalazł, dlatego wracam z powrotem do Londynu. Do miejsca, które jest zdecydowanie ostatnim, w którym chciałabym się znaleźć i zacząć na nowo. Włożyłam dłoń do kieszeni moich jasnych jeansów by móc wyciągnąć telefon. Odblokowałam ekran, by móc przejechać opuszkiem palca po kasztanowych włosach, których kosmyki zawijały się w loki i odstawały w różnych kierunkach. Zielone oczy spoglądały roześmiane w obiektyw, pełne wargi rozchylone w szerokim uśmiechu pokazywały jego dołeczki, które uważałam za urocze. Nigdy nie lubił, gdy tak je określałam.
Tuż obok stałam ja. Obejmująca go w pasie, trochę zmieszana, jednakże udało mi się wywołać na twarzy choć delikatny uśmiech. Pochylałam się w jego stronę, przez co jeden z lokowanych kosmyków zahaczył o moją twarz, przyjemnie łaskocząc.
To były zdecydowanie najlepsze cztery miesiące mojego życia. Teraz wracam, pełna wspomnień, chcąc uciec od przeszłości, choć wiem że to i tak niemożliwe.
Zadając sobie po raz kolejny to samo pytanie od sześciu miesięcy, chwyciłam za torbę i niewielką walizkę, gdzie poupychałam moje rzeczy i wyszłam z mieszkania, zostawiając klucze w środku.
Jak bardzo cię zraniłam, Harry?