piątek, 12 lipca 2013

Rozdział drugi

~*~
Wsiadłam do miętowego vana, należącego do firmy sprzątającej. Ubrana w pracowniczy uniform, zapięłam pas bezpieczeństwa, raz po raz spoglądając na Matta- mojego kierowcę. Z tyłu siedziały jeszcze dwie inne dziewczyny i podobnie jak ja- dziś zaczynały pierwszy dzień pracy.
- Bella- zwrócił się do mnie Matt, raz po raz zerkając z ukosa.- Ty będziesz miała najtrudniej. Facet mieszka w wielkim apartamencie i wywala każdą dziewczynę z byle powodu, dlatego musisz uważać i się postarać. Nie zapomnij o tym, że zażyczył sobie mieć robione śniadania. Nieważne co, byleby było do zjedzenia.
Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam co do mnie powiedział. Odwróciłam wzrok w stronę okna, momentalnie zaczynając bawić się palcami, mocno je wykrzywiając. Starałam się nie pokazać, jak bardzo słowa Matta mnie przeraziły, bowiem nie chciałam stracić pracy już pierwszego dnia przez jakiegoś humorzastego mężczyznę. Poza tym, jak wielki według chłopaka może być apartament? Na pewno wyolbrzymia.
Z zamyślenia wybudził mnie właśnie Matt, kładąc dłoń na moim ramieniu. Odwróciłam głowię, uprzednio przybierając w miarę spokojną minę.
- Jesteśmy na miejscu. Zaraz pomogę wyjąć twój wózek- mruknął, wyciągając z kieszeni garść kluczy.- To klucze do domu, ale i także do innych pomieszczeń, które mogą być zamknięte. Nie przejmuj się, klient powiedział, że możesz zaglądać wszędzie, byleby było czysto.
Wywróciłam oczami i otworzyłam drzwi. Wysiadając, zaczesałam kosmyk włosów, który musiał mi wyjść z luźno spiętego koka. Podeszłam do Matta trzymającego poręcz wózka mającym wszystkie potrzebne mi środki czystości. Przywołując na twarz ciepły uśmiech, podziękowałam, upewniłam się, że mój kierowca będzie tutaj o 16.30 i podeszłam do niewielkiej bramy. Spoglądając wymownie na pęk kluczy w mojej ręce, zwątpiłam w Matta, który nie raczył mi nawet powiedzieć którym z nich otworzyć pierwsze drzwi. A niech go.
Po dziesięciu minutach trafiłam na właściwy, więc czym prędzej zrobiłam mu zdjęcie swoim telefonem, szykując się na jeszcze jedną parę drzwi. Ogród nie był duży. Po mojej lewej stronie, do dwóch drzew przypięty był hamak, a obok niego leżała gitara. Zapewne już nasiąknęła wilgocią, ale jak widać, właściciel domu nie pofatygował się żeby ją stamtąd zabrać. Po prawej stronie, prawie pod ścianą- stał niewielki grill. Obok niego tradycyjnie stół wraz z krzesłami. Żwirowaną ścieżką dotarłam do drzwi frontowych. Znów straciłam kilka minut na to, by odgadnąć, jaki klucz jest właściwy, lecz gdy już go znalazłam- znów zrobiłam zdjęcie. W środku było elegancko i stylowo. I drogo. Prychnęłam  cicho zostawiając wózek na przedpokoju. Skręcając w prawo, trafiłam do kuchni przesiąkniętej w oliwkowo-białym kolorze. Szafki wykonane z ciemnego drewna ładnie komponowały się z zupełnie białymi blatami. Ogromna lodówka stała całkowicie po lewej stronie i mimo tego, że był niewielki stół barowy, odwracając się, dostrzegłam stół, również drewniany, a wokół niego krzesła z białymi poduszkami, również z drewna. Tuż za nim stały ogromne szklane drzwi wychodzące na taras, zajmujące całą ścianę. Widząc, że od małej jadalni, jest jeszcze jakieś rozciągniecie w lewą stronę, podeszłam, tym samym trafiając do salonu. Tutaj ściana naprzeciwko mnie miała beżowy kolor, to na niej wisiała plazma,  a reszta pokryta była bielą. Beżowa kanapa ustawiona naprzeciw telewizora i dwa fotele po jej boku. Na ziemi leżał puchaty dywan, bialutki jak śnieg. Pod plazmą stał kominek, dość spory. Przy ścianach zostały poustawiane jakieś meble, jednak nie zwróciłam na nie większej uwagi.
Zdecydowanie jedyną rzeczą, jaka upiększała to pomieszczenie, były wielkie prostokątne okna, również wychodzące na ogród z tyłu. Pode mną rozciągała się panorama Londynu. Wpatrując się chwilę w krajobraz, odwróciłam się, chcąc ocenić ile czasu zajmie mi ewentualne sprzątanie.
Mieszkanie było ładne, nawet bardzo, jednak panował tu istny chlew. Wszędzie walały się porozrzucane butelki, paczki po papierosach, resztki jedzenia wraz z brudnymi talerzami, a nawet ciuchy, które jak mniemam, były brudne. Z obrzydzeniem na twarzy, poszłam do kuchni, chcąc pozmywać wszystkie talerze i przygotować Flejtuchowi śniadanie.
***
 Skończyłam właśnie myć podłogę w przedpokoju, a mężczyzna nadal nie schodził z góry, co powoli zaczynało mnie doprowadzać do szału. Teraz dolna część apartamentu wręcz się błyszczała. Zrobiłam wszystko, co mogłam. Wytarłam kurze, odkurzyłam, umyłam okna, wywietrzyłam, ułożyłam naczynia ze zlewu, umyłam toaletę, a nawet zrobiłam pranie, a on nadal nic. Zero znaku na to, że żyje. Wylałam więc brudną wodę z wiadra postanawiając wyjść na taras. Z tyłu nie był tak duży jak z przodu, jednak znalazło się miejsce dla kilku leżaków, parasola i kosza od koszykówki. Wokół płotu rosły ledwo żyjące już kwiaty. Podeszłam więc do ściany budynku, wcześniej łapiąc za węża ogrodowego i odkręciłam zawór. Kilka sekund później, zaczęła lecieć zimna woda. Uśmiechnęłam się szeroko widząc jak ziemia zaczyna moknąć. Później miałam lekki problem ze zmniejszeniem ciśnienia, ale zdołałam w porę ogarnąć co powinnam przykręcić. Pochodziłam jeszcze chwilę po ogrodzie, co chwila spoglądając na zegarek. Jeszcze półtorej godziny, a Flejtuch wciąż nie wychodzi z pokoju. Szczerze mówiąc, bałam się, że jeśli tylko bym uchyliła drzwi sypialni mężczyzny- zginęłabym marnie.
Znudzona chodzeniem w kółko, wróciłam z powrotem do domu. W oczy rzuciły mi się dwie miseczki stojące oczy jednym z blatów, obydwie puste. Zaraz, zaraz.... Czyżby ten nieodpowiedzialny i leniwy człowiek miał jakiegokolwiek zwierzaka?! Chwytając energicznym ruchem za miseczki, postawiłam je na blacie. Pozwoliłam sobie wziąć z lodówki karton mleka i kawałek kiełbasy, jako że nie mogłam znaleźć karmy. A co jeśli biedne zwierzątko już gdzieś leży umierające z głodu? Na tą myśl przygryzłam wargę prawie do krwi. Napełnione już miseczki postawiłam w tym samym miejscu, w jakim je zastałam i cicho zaczęłam nawoływać, niekoniecznie wiedząc jakie to dokładnie zwierzę.
Gdy już zwątpiłam i miałam iść usiąść w salonie, ze schodów zszedł niemałych rozmiarów kot. Trafiając na promienie słoneczne mienił się na niebiesko, jednak w cieniu wciąż pozostawał szary. Wpatrywał się we mnie intensywnie, machając ogonem. Po chwili podszedł do misek zaczynając pić mleko.
Tym razem przeraziłam się tym, że prawdopodobnie ten facet go przekarmia. Kocisko było straszliwie grube, choć możliwe, że to tylko sierść.
Gdy skończył pić mleko, skierował nos do drugiej miski z kiełbasą, jednak nie chciał tknąć mięsa. Marszcząc brwi, usiadłam obok niego po turecku i  wyjęłam z miseczki jedzenie. Wzięłam pierwszy kawałek przykładając mu go do mordki. Kot bez zastanowienia zaczął gryźć, a ja odważyłam się go pogłaskać. Dając mu ostatni kawałek, wzięłam go na ręce.
Wydałam z siebie zduszony okrzyk. Ten kot był cholernie ciężki! Natychmiast postawiłam go z powrotem na ziemi i słysząc klakson vana, pogłaskałam go jeszcze i złapałam za wózek wychodząc przed dom.
Nie mogłam uwierzyć, że mężczyzna przez cały dzień nie wyszedł z pokoju.
Gdy tylko uwolniłam się od dociekliwych pytań Matta i trafiłam do swojego pokoju hotelowego, wzięłam szybki prysznic i nieżywa ze zmęczenia, rzuciłam się na łóżko.
***
Przez ostatnie dwa dni było dokładnie tak samo. Flejtuch jeszcze bardziej utrzymał mnie w przekonaniu, że jest wręcz obrzydliwy. Dzień w dzień był ten sam bałagan, jaki zastawałam poprzedniego dnia. Nie miałam pojęcia co robić, tym bardziej, że górna część apartamentu nawet nie została przeze mnie jeszcze odwiedzona. Tylko kot czasami schodził na dół patrząc co robię.
Dziś rano zakrywając znikające już sińce, postanowiłam, że muszę posprzątać górę i zrobię to choćby nie wiem co. Przelotnie spojrzałam na telefon komórkowy, który wciąż dzwonił, a raczej wibrował. Cholerny James.  Nigdy się nie odczepi. 
Równo o dziesiątej trzydzieści wsiadłam do vana, przywitałam się z Mattem i dziewczynami, po czym ruszyliśmy. Po jakimś czasie wjechaliśmy do droższej dzielnicy Londynu, kierowca stanął pod apartamentem, życzył mi powodzenia i wysiadłam. Podał mi wózek, za co mu podziękowałam kierując się do bramy. Otworzyłam ją kluczem z różową naklejką, a następne- z niebieską. Właśnie tak postanowiłam choć trochę ułatwić sobie zadanie.Wchodząc do przedpokoju usłyszałam grające radio, a wchodząc do kuchni doznałam szoku. Wszędzie się błyszczało, tak samo jak wczoraj. Czując ogromną ulgę, uśmiechnęłam się szeroko, złapałam za karton od pizzy, zgniotłam i wyrzuciłam do śmietnika. Umyłam pięć talerzy i szklanek, po czym zabrałam się za robienie śniadania. Wrzuciłam chleb do tostera , postanawiając, że posmaruję je miodem. Harry go uwielbia.
Odrzuciłam lekko nóż, który przerzucałam przed chwilą z ręki do ręki, a ten uderzył w talerz robiąc sporo hałasu. Przymknęłam oczy, pocierając dłońmi skronie. Musiałam przestać kojarzyć wszystko z nim.
Usłyszałam, jak właściciel domu wychodzi z łazienki u góry. Rozmawiał przez telefon i miał charakterystyczną chrypkę, której nigdy bym nie pomyliła.
- Harry?- szepnęłam przerażona, rozglądając się na boki.
Czy to naprawdę on? 
Raz po raz szepcąc jego imię, pobiegłam do przedpokoju zajrzeć do szafy, nie zważając na gotowe już tosty. Złapałam za pierwszą lepszą kurtkę, wtulając w nią mocno swoją twarz.
Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć? Jak mogłam na to nie wpaść?
Czując, jak drga mi warga, odwiesiłam z powrotem kurtkę. Zaczęłam smarować tosty słodkim miodem, uprzednio wkładając do tostera jeszcze dwie kromki. W myślach wciąż energicznie szukałam jakiejkolwiek możliwości ucieczki, co mijało się z cudem. Dopiero co zaczęłam pracę!
Położyłam posmarowane już tosty na talerzu i zalałam kubek z kawą. Słysząc zbliżający się głos po raz kolejny spanikowałam i nie czekając dłużej wybiegłam na tylny ogród. Chwyciłam za węża, odkręciłam wodę i zaczęłam podlewać, stając tyłem do domu. Będąc tam ze dwadzieścia minut, postanowiłam wrócić, licząc na to, że wyszedł.
No to się przeliczyłam.
Stał w kuchni, jedząc tosty zrobione przeze mnie. Na początku mnie nie zauważył, więc mogłam mu się przyjrzeć. Wcale się nie zmienił. Może przybyło mu trochę więcej tatuaży. Choć może to ja nie pamiętam wszystkich detali, które sprawiały, że był idealny? Że był mój? Gdzie się podział jego uśmiech i radosne spojrzenie? Ubrany tylko w szare spodnie od dresu, wpatrywał się w widok za oknem kończąc ostatniego tosta. Mokre od kąpieli włosy powoli zaczynały układać się w loki, choć nadal niektóre z nich wciąż przyczepione były do jego policzków.
Stałam tak, między jadalnią, a salonem, wciąż nie wierząc, że on tutaj naprawdę jest. Wszystkie wspomnienia, które miałam w miarę schowane gdzieś daleko w mojej podświadomości teraz wróciły z zawrotną prędkością, zrzucając się na mnie jak lawina.
Kiedy w końcu Harry postanowił się odwrócić, spojrzał na mnie od razu. Zaskoczenie. Niezrozumienie. Smutek. Ból. Rozpacz. Złość.
Właśnie takie emocje wyrażały po kolei oczy Harry'ego. Teraz ciskały we mnie piorunami, na co momentalnie się skuliłam mrugając szybko powiekami, czując jak zaczynają się w nich zbierać łzy.
- Co ty tutaj robisz?- zapytał już całkiem opanowany. Podszedł do mnie, jednak po chwili znów stanął w miejscu widząc jak się odsuwam.
- Pracuję- powiedziałam cicho, przysuwając się do ściany. Teraz za bardzo przypominał mi Jamesa. Harry zacisnął pięści tak mocno, że można było zauważyć białe knykcie. Usta złożył w prostą linię, przypatrując mi się z bólem. Po kilku minutach postanowił się odezwać, lustrując mnie smutnym wzrokiem.
- Bell, jak mogłaś mi to zrobić? Odeszłaś bez słowa, nie zostawiając po sobie nawet cholernej kartki- wybuchnął, podchodząc do mnie jeszcze bliżej.- Zapewniałaś mnie, że nie jestem ci obojętny, obiecywałaś...
- Co ci obiecywałam, Harry? Nie prosiłeś o jakiekolwiek przyrzeczenia, a ja nie zgadzałam się na żadne, bo wiedziałam, że nie mogłabym ich dotrzymać. Musiałam wrócić.
Wciąż szeptałam, a on wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że za moment swoim krzykiem zburzy cały dom.
- Gdzie wracać, co? Mówiłaś, że twój dom jest tutaj, przy mnie. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, jak bardzo to zabolało...
Dopiero teraz mogłam odpowiedzieć sobie na pytanie, które dręczyło mnie cały czas. Rozbiłam go. Na milion małych kawałków. Jego wzrok błądził po mojej twarzy, jakby chciał poznać odpowiedź na swoje nieme pytania, a ja tylko stałam, wpatrując się w zielone tęczówki, za które jeszcze wczoraj oddałabym wszystko. Ne chciałam go zranić, wręcz przeciwnie- musiałam go ochronić przed złością Jamesa. Jednak widząc ból emanujący z ciała Harry'ego, przestałam myśleć, że zrobiłam coś dla jego dobra.
Zraniłam najważniejszą osobę w moim życiu. Zduszając w sobie szloch, pozwoliłam łzom płynąć swobodnie wzdłuż policzków.
- Musiałam wrócić do Jamesa. Gdyby on tylko się dowiedział...- przełknęłam głośno ślinę, czując jak odżywa się we mnie zdrowy rozsądek.- Zabiłby naszą dwójkę.
Harry zmarszczył brwi, głęboko się nad czymś zastanawiając. Po chwili znów podniósł na mnie złowrogi wzrok.
- Więc byłem dla ciebie nikim, tak? Potrzebowałaś osoby, która zastąpi ci Jamesa w łóżku? Cudownie!
Prychnął.
- Harry, nie mów tak- coraz bardziej kuląc się w sobie, przestałam patrzeć mu w oczy.- Przyjechałam do Londynu tylko w jednym celu. Ty byłeś tylko drobną komplikacją, Harry.
- Więc proszę- wskazał ręką beżową sofę.- Wyjaśnij mi od początku do końca.
Usiadłam na niej po turecku, zwrócona twarzą do Harry'ego, który przyglądał mi się już nieco spokojniejszy.
- Przyjechałam tu z Californii zastępując Jamesa, który ma zakaz opuszczania stanu. Miałam przechwycić od jego znajomego kokainę, a później przemycić ją z powrotem. Miałam tylko jeden problem. Musiałam znaleźć tego dilera. Nie było to trudne, więc narkotyki leżały schowane w walizce, stojącej w moim pokoju hotelowym. Wraz z poznaniem ciebie, odkładałam wyjazd tak długo, jak tylko mogłam. Lecz w końcu, James zadzwonił do mnie i zaczął krzyczeć przez słuchawkę. Powiedział, że jeśli nie wrócę za dwa dni, wyśle po mnie swoich kolegów. Na drugi dzień, już spakowana, pojechałam na lotnisko. Jak widzisz, Harry, naprawdę nie miałam wyboru. Teraz też go nie mam.
- Znów jesteś tutaj żeby...
- Nie, nie!- przerwałam mu szybko.- Odeszłam od niego. Był zbyt.... zaborczy. Jednak on nadal nie daje za wygraną i gdyby tylko się dowiedział, że tutaj jestem... Sądzę, że nie zważałby nawet na zakaz. Dlatego nie mogę się ujawnić.
- Bez sensu- mruknął.- Nie możesz całe życie uciekać.
- Jeżeli pozwoli mi to przeżyć i sprawić, że James mnie nie złapie, to uważam że jest sens.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę w ciszy. Harry wciąż wlepiał we mnie swoje spojrzenie, jakby nie mógł się nadziwić, że wciąż tutaj jestem, a ja tylko spoglądałam w dół, na swoje palce.
- Bells- podniosłam na niego wzrok.- Czy ty nadal czujesz do mnie to, co jeszcze nie tak dawno temu?
Objęłam jego nadgarstek, przygryzając niepewnie wargę. Spoglądając mu głęboko w oczy, zaczęłam w myślach odmawiać modlitwę.
- Gdy myślę o tobie, łzy lecą, a wspomnienia wracają. Nie umiem powiedzieć ci, co do ciebie czuję, to są zbyt trudne słowa. Dobrze wiesz, że nie możemy być razem, więc dlatego, zamknij oczy i pomóż moim wspomnieniom uciec- patrząc w jego zielone tęczówki zamglonym od płaczu wzrokiem, zauważyłam, że z każdym zdaniem wypowiedzianym przeze mnie, ból wypełniał je coraz bardziej.- Proszę.
 Wyrwał dłoń z mojego uścisku, rozchylając usta w niemym krzyku. Poczułam nieprzyjemne szarpnięcie w okolicy klatki piersiowej widząc, jak twarz chłopaka wykrzywia się w grymasie bólu. Po tym, jak miał w sobie choć cień szansy na to, że wszystko będzie w porządku, znów rozerwałam go na pół. Zdusiłam w sobie chęć cofnięcia moich słów, wiedząc, że tak będzie lepiej.
- Wychodzi więc na to, że dla ciebie byłem tylko zabawką. Kimś, kogo mogłabyś łatwo zdobyć i porzucić- Harry wpatrywał się w przestrzeń za mną pustym wzrokiem.- Możesz wyjść. 
- Ale...
- Wychodź. Teraz. 

Wybiegłam z domu na londyńskie powietrze, czując jak nogi same się pode mną uginają. To nie tak miało wyglądać. Teraz moja cała nadzieja wyparowała. Już nie ma odwrotu, dostałam czego chciałam. Zaraz, przecież ja tego wcale nie pragnęłam... Oparłam się o jeden z filarów, by móc kucnąć.
Siedziałam tam tak długo, aż Matt nie podjechał pod dom samochodem. Opierając głowę na bocznej szybie, marzyłam tylko o powrocie do swojego pokoju hotelowego. Wtedy zaniosłam się cichym płaczem. Kiedyś pachniał moim marzeniem, a teraz mam wrażenie, że się duszę. Duszę się w nieznajomym dla mnie zapachu. Marzenie odeszło. Mimo tego, że bardzo pragnę, by było przy mnie.

6 komentarzy:

  1. Nie wiem co powiedzieć, to jest świetne, pisz pisz dziewczyno bo już doczekać sie nie mogę <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow nawet nie mam pojecia co napisac, tak strasznie mi sie podoba! Oh i jestem ciekawa co dalej. Oby caly czas tak dobrze ci szlo! Xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. kurcze. Alka to jest boskie :(

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam ochotę się popłakać i tak zrobiłam hahaha mądra ja nie ma to jak czytać i płakać ;) wiec normalnie bosko !! :)Czekam na kolejny i nadal jestem ciekawa co dalej ;) kurde proszę cie o kolejny rozdział <3 Kocham go !! :) Nawet jak byś miała pisać go tylko dla mnie to masz pisać bo ja czekam!! ^^ <3 !!

    OdpowiedzUsuń
  5. Pisz szybko kolejny rozdział <3
    Zaciekawiło mnie!

    http://closertotheedge1.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Kiedy bedzie następny rozdział ? bo już nie moge sie doczekać:**

    OdpowiedzUsuń